Nadmorski weekend.

Chociaż głównie zdjęcia i relację dodam z weekendu, najpierw naskrobie o Barko. Przede wszystkim, nie wiem od czego zacząć - czy od dobrych, czy złych wieści. W każdym bądź razie, uprawiając troszkę canicross, próbujemy biegać chociaż 3 razy w tygodniu. Na treningu w czwartek, mój pies się zatrzymał. I nie chciał iść dalej. Od razu skojarzyłam to z jego odciążaniem jednej łapy, które trwa już kilkanaście dni. Nie kuleje, ale widać, że woli jednej, tylnej łapy nie używać zbyt intensywnie. Obecnie jesteśmy w fazie załamania, a ja szukam weterynarza, który postawi sprawę jasno. Nasz weterynarz nigdy nie widział problemu, mówił że pies jest w dobrej formie i może trenować. Jednak... Coś jest na rzeczy.


Z lepszych Barkosowych wieści, ostatnio dopracowaliśmy nasz aport formalny. To było jedno z trudniejszych dla nas ćwiczeń, gdyż ogólnodostępne i znane metody nie pomagały nam wcale. Jeeeeednak, nasza własna metoda pomogła niezawodnie. Dzięki temu mamy sobie takie o zdjęcia z ostatnich tygodni:


Co do tytułu postu - spędziłam dwa dni w świetnym towarzystwie. I psiarskim, i niepsiarskim.
W sobotę m.in. odwiedziłam Ninę z Figą na treningu w klubie sportów Na Fali :) Koniecznie musimy powtórzyć to spotkanko, Figa, chociaż definitywnie ma małe problemiki ze swoimi emocjami (ha, jak Barko w przeszłości :P) to jest przeurocza. :) 


Dzisiaj zaś spędziłam kilka chwil na tzw. psich fikołkach w parku adventure w Gdyni. Pomimo, że pogoda była zdradliwa - raz ciepło, raz zimno, było całkiem w porządku. Fajnie jest zobaczyć, że takie eventy skupiają nawet zwykłych ludzi z psami, dzięki czemu takowe osoby dowiedzą się co nieco o swoim pupilach, czy ważnych akcjach typu rasowy=rodowodowy.

 Nie mogłam wyjść z zachwytu tym nad mini-bullkiem, był przeuroczy!


No i Lastecki geniusz, który uciekł i wbiegł na pole startowe, podczas gdy my latałyśmy go szukać... :P Jak zwykle, z przygodami, a co! :P

Cały czas do przodu.

Chyba jeszcze nigdy nie zdobyłam się na szczerą, całkowicie osobistą notkę o moim psie. Zamiary miałam i to nie raz. Jednak wciąż coś mnie powstrzymywało, może też dlatego, bo próbuję nie odsłaniać wszelkiego mistycyzmu, którym się owiewam niezmiennie od kilku lat wraz z moim psem. Czyli po prostu - nie mówię niczego dosłownie, dokładnie, owijam w bawełnę i zachowuję twarz za maską. Wraz z twarzą Barkasa.

Powiem tak - od dłuższego czasu jest znaczący progres. A niektóre akcje na co dzień wprawiają mnie w taki zachwyt, że mam ochotę wykrzyczeć światu, że mam psa geniusza.

Barkasa za młodu można było określić jako wielką kupę nieuszeregowanych, poplątanych emocji, które często wybuchały, nie wspominając o fiksacjach i lękach. Za półtora miesiąca będziemy świętować dziewiąte urodziny (umowna data) i osiem lat spędzonych razem. Ja w tym roku wkraczam w dorosłość. Barkas towarzyszył mi przez najważniejszy, bo nastoletni czas w życiu. Dorastaliśmy i dojrzewaliśmy obok siebie. Chyba już nie muszę dodawać, jak wiele dla mnie znaczy.

Na początku żyliśmy obok siebie.
Na początku dużo niszczył, skutki widać do dziś w niektórych częściach domu.
Na początku dużo uciekał, a zachowanie tak bardzo samonagradzające wydawało się nie do wykorzenienia. Na początku szczekał, ze złością w głosie, coraz bardziej się nakręcając na psy, koty, samochody, rowerzystów i biegaczy.
Na początku miał coś na kształt lęku separacyjnego.
Na początku fiksował na punkcie kamieni, plastikowych butelek, jazdy samochodem, kąpieli w wannie, kąpieli w zbiorniku wodnym itd. (a na każdą z wymienionych rzeczy w inny sposób)
Na początku nie potrafił ogarnąć swoich emocji i cały czas był w trybie "robię coś", nie potrafił się odprężyć i zrelaksować.
Na początku nawet nie brał do pyszczka najsmakowitszych smakołyków, nie wspominając o zabawie na dworze.

O tak, jest progres.
Wycieczki do dużego parku, pełnego psów już nie stanowią dla nas problemu. Największym dotychczasowym problemem była agresja do innych psów i wszelkie nieuporządkowane emocje. Obecnie, mój pies cieszy (!) się na widok innych psów. Nie wspominając o tym, że potrafi się uwalić i nie robić nic a nic, nawet na zewnątrz. Nie niszczy, nie ucieka (a nawet jak zdarzy mu się raz na baaaardzo długi czas, pobiegnie kilka metrów i czeka aż przypnę go ponownie do smyczy, po prostu uparciuch musi coś powąchać), potrafię go uciszyć (a szczekacz z niego niesamowity, współczuję przeszłości sąsiadom mieszkającym wokół nas), na przejściu ładnie stoi i czeka na moje "okej!", ani mu się śni szczeknąć na samochód, rower, czy biegacza. Jest w stanie olać nawet biegnące koty. Kamienie na komendę zostawia, a zazwyczaj nawet nie podejmuje ich bez odpowiedniej. Plastikowe butelki już nie straszą, jazda samochodem to pikuś, a kąpieli w wannie dalej nie znosi, ale dzielnie wytrzymuje, już nie ucieka z rozszerzonymi źrenicami rozwalając wszystko wokół. Z rzeki, czy jeziora, jestem w stanie go wyciągnąć komendą, a emocje są całkiem spoko ogarnięte.

Co to spraw szkoleniowych, sucha karma (nawet jeśli wówczas ma dokładnie tą samą karmę w misce) w mojej ręce powoduje natychmiastową gotowość do pracy. Ba, jest w stanie nawet zrobi całkiem sporo bez niej, wystarczy mój wesoły głos i poklaskiwanie.
Z niebawiącego się psa stworzyłam terminatora, postrach każdej zabawki. Już nie wspominając o tym, że na seminarium frisbowym, jeszcze we wrześniu poprzedniego roku, spędził dwa dni z frisbee w pyszczku. Ha, nawet jego aport na tle innych rozbrykanych piesów całkiem dobrze wyglądał.

Bywają dni, jak dziś, że jestem dumna jak paw. Może nie osiągnęliśmy dużo na tle innych psów sportowych.  Ba, ani jednego startu jeszcze nie mamy w swojej 'sportowej' karierze. Ale osiągnęliśmy bardzo dużo na tle nas samych. W końcu mam psa, z którym da się żyć. Z którym żyję razem, a nie obok siebie.

I życzę każdemu takich osobistych sukcesów. Może na tle reszty świata wypadacie słabo, to patrząc przez ten swój własny pryzmat, jesteście mistrzami świata!
Podstawy, podstawy, bo nie od razu Rzym zbudowano!